Odpływam. W połowie na emigracji. W połowie, czekam, by każda z twarzy scaliła się w jedną. Oszuka zmęczenie o wrogim spojrzeniu, dotyku podszytym wiatrem. Wystarczy przypomnieć sobie łódź i ślady słów, górskie pustkowia, do których nie można dopłynąć. Rozebrać dzień z przełęczy, przywrócić zmurszałe sny, kapliczki. Może chodzi o naukę pływania, tworzenie dźwięków ludzkiej mowy, rozpuszczony śnieg, pewność, że jest mnie mniej po drugiej stronie. Tam popełniono wiele pomyłek. Ktoś źle zapisał nazwisko, nie dopasował kształtu brwi, koloru oczu. Nie miałam pojęcia, że odpływam z nieprawdą, wciąż jej potrzebuję. Zostawiam ślady na przystaniach, wyznaję przeczucia. Krzyczę przez sen i nie wiem nic o zwątpieniu. Twardnieję od trucizn, pułapek, mężczyzn. Wloką się rytmicznie krok za krokiem. Z jakiegoś powodu nie wzbudzają strachu. Przychodzą mi na myśl ludzie, stada, które wracają do domów. Przez nikogo niezauważeni, uczą się być odporni na to samo, co kala prześcieradła. Zbyt wiele zdrobnień, zanieczyszczeń. Zbyt długo to trwa. Dlatego montują rury, zalewają świeże blizny. Podtrzymują oddychanie.
piątek, 16 lutego 2018
Dzielenie lub rozwarstwianie
Odpływam. W połowie na emigracji. W połowie, czekam, by każda z twarzy scaliła się w jedną. Oszuka zmęczenie o wrogim spojrzeniu, dotyku podszytym wiatrem. Wystarczy przypomnieć sobie łódź i ślady słów, górskie pustkowia, do których nie można dopłynąć. Rozebrać dzień z przełęczy, przywrócić zmurszałe sny, kapliczki. Może chodzi o naukę pływania, tworzenie dźwięków ludzkiej mowy, rozpuszczony śnieg, pewność, że jest mnie mniej po drugiej stronie. Tam popełniono wiele pomyłek. Ktoś źle zapisał nazwisko, nie dopasował kształtu brwi, koloru oczu. Nie miałam pojęcia, że odpływam z nieprawdą, wciąż jej potrzebuję. Zostawiam ślady na przystaniach, wyznaję przeczucia. Krzyczę przez sen i nie wiem nic o zwątpieniu. Twardnieję od trucizn, pułapek, mężczyzn. Wloką się rytmicznie krok za krokiem. Z jakiegoś powodu nie wzbudzają strachu. Przychodzą mi na myśl ludzie, stada, które wracają do domów. Przez nikogo niezauważeni, uczą się być odporni na to samo, co kala prześcieradła. Zbyt wiele zdrobnień, zanieczyszczeń. Zbyt długo to trwa. Dlatego montują rury, zalewają świeże blizny. Podtrzymują oddychanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
eM wędruj do http://szczotlicha.blogspot.com/2018/02/kupiam.html
OdpowiedzUsuńpoetycko tam :)
myślę często o ludziach ich domach i "stadzie " w którym zyjemy...
Tak, odwiedzam szczotlichowy blog, chyba nawet od Ciebie tam trafiłam :) dziękuję Alis :) Myślę, myślę wciąż. Uściski.
UsuńOstatnio wszystko jest ciaśniejsze i ciemniejsze, jakby trudniej było oddychać. Może dopiero tam, z dala od wszystkiego, wśród tych górskich pustkowi powietrze ma właściwszy skład? Pięknie piszesz, Małgosiu. Można tu u Ciebie odpocząć i się zastanowić.
OdpowiedzUsuńDeszcz oczyszcza, zmywa... jest dobrze :) Pozdrawiam Aniu.
UsuńŚwieże blizny. Bolą. Świat nie jest zero jedynkowy, jest bezczelny, kłamliwy. To boli.
OdpowiedzUsuńSłońca.
A mimo to wciąż zaskakuje. Wzajemnie, słońca!
UsuńŚwiat to my. Odwagi.
OdpowiedzUsuń:) pracuję nad tym. Uściski.
UsuńMoże jednak przenikanie światów, obrazów, słów, myśli, ludzi..
OdpowiedzUsuńI też uważam, że świat to my:)
Tak, bez tego przenika niewiele miałabym do napisania. Pozdrawiam ciepło :)
Usuńniech płynie ... miedzy palcami włosami i niech nie boli i niech będą miejsca na głęboki oddech...
OdpowiedzUsuń